„Morza szum, ptaków śpiew, złota plaża pośród drzew…wszystko to w letnie dni przypomina… ….Gdynia Blues Festiwal…. mi”. No może przesadziłem z tą złotą plażą, ale sam festiwal będę wspominał głównie dzięki występowi the Freight Train and the Rabitt Killer. Gdyby się sugerować godzinową rozpiską to duet z Kansas nie był gwiazdą wieczoru. Panowie wystąpili w niedzielę ok. godz.17.00 i ….ale może jednak zacznę po kolei.

Morza szum, bluesa śpiew
Pierwszy dzień szesnastej edycji festiwalu to biletowany koncert w kwaterze głównej organizatora, czyli Blues Clubie przy ul. Portowej. Wystąpił angielski bluesman Neil Wilde wspomagany przez polski Forsal. Kolejne 3 dni to już morza szum, czyli plenerowe granie w pięknych okolicznościach przyrody. Na scenie przy skwerze Arki (mało który miejscowy zna to miejsce z oficjalnej nazwy) wystąpiło w sumie 15 zespołów. Ze względu na lokalizację, z frekwencją bywało różnie, słuchaczami często byli przypadkowi plażowicze zwabieni dźwiękami muzyki, zapachem grillowanej kiełbasy i darmowym wstępem. Ale każdy sposób na promocję tego rodzaju muzyki jest dobry.
Schody do nieba nad Bałtykiem
Choć czasami pod sceną, głównie przy występach pierwszych w kolejności zespołów nie było dużo ludzi, a i część publiki wolała zajmować strefę, że tak powiem siedząco-bufetową, to na sobotnim występie Zeppelinians pojawiły się tłumy. Właściwie nie wiem skąd i jak, ale nagle zaczęły się robić kolejki do toalet, do bufetu, a pod scenę nie można się było dopchać. Wszystko wyjaśniło się jak panowie zaczęli grać. Niby tylko tribute band do Led Zeppelin, a jednak. Nie dziwię się że zespół ma takie duże grono odbiorców. Niesamowity głos wokalisty, świetna gra całego zespołu. Ludzie kołyszący się i tańczący do niektórych kawałków. Wspaniały klimat który przenosił w inna epokę, początków psychodelicznego rocka, prawdziwych Zeppelinsów. Zespół w składzie Filip Kamerath – vocal, Piotr Augustynowicz – guitar, Tomasz Nowik – bass, Igor Augustynowicz – drums, Michał Mantaj – keyboards, warto zobaczyć ich na żywo.
Pociąg towarowy i królik wchodzą na scenę
Niesamowity, teatralny wręcz klimat stworzyli wspomniani na początku The Freight Train and The Rabbit Killer. Biorąc pod uwagę wczesną godzinę ich występu naprawdę potrafili rozbawić i zahipnotyzować publiczność. Przede wszystkim wystąpili w maskach i oryginalnych przebraniach. Już samo to przykuwało uwagę. Ale najbardziej magnetyczna była moim zdaniem prostota i energia z jaką grali. Tak jakby nie przejmowali się gdzie są i dla kogo grają. Widać było radość z muzyki, z jej tworzenia. Zdecydowanie trzeba ich zobaczyć i posłuchać live, odsłuchanie płyty nie robi już takiego wrażenia.
Na żywo to cały spektakl. Duet, czyli Kristopher Bruders (the freight train) i Mark Smeltzer (the rabbit killer) to z całą pewnością barwne postacie. Ten ostatni szyje własne ubrania, przerabia i ozdabia stare, tworzy nowe rzeczy z recyklingu (jego mama była krawcową) oraz robi własne instrumenty (tata był fizykiem, naukowcem).

Mają swój oryginalny przekaz, nie tylko muzyczny. Stworzyli swój własny komiks z przewodnią postacią królika zabójcy (pozytywnej postaci jak się okazuje). Swoimi występami trochę chcą nas postraszyć, ale to wszystko jest umowne, na zasadzie jak chcesz to pobaw się z nami. Myślę ze najbardziej w ich muzyce urzekła mnie ich autentyczność. Udowodnili to podczas nocnego jam session w Gdynia Blues Club. Tam żaden z obecnych festiwalowych muzyków nie kwapił się do wyjścia na scenę. Dopiero gdy pojawili się panowie z Kansas, wyciągnęli swoje instrumenty i po prostu zaczęli grać, inni dołączyli. Nawet Carlos Johnson, który zasłaniał się koncertowym zmęczeniem wszedł na scenę.


Wracając do samego festiwalu to mogę podsumować lapidarnym stwierdzeniem: było dużo dobrej muzyki i każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Ja znalazłem.
