ROBERT CRAY W PROGRESJI

Z okazji 50.lecia swojej działalności Robert Cray wyruszył ze swoim zespołem w trasę po Europie. W Polsce zagrał aż trzy koncerty: w Gdańsku, Krakowie i Warszawie. Występy takiego artysty, który ma swoim koncie 5 nagród Grammy i w swojej karierze grał z takimi gwiazdami jak:  Albert Collins, Muddy Waters, John Lee Hooker czy Tina Turner nie wymagają specjalnej reklamy.

W warszawskiej Progresji 23 maja 2024 roku był komplet publiczności. Niespodzianką był występ duetu Porter&Karczewska jako support. We wcześniejszych informacjach nie było wzmianki o tym iż zdobywcy Fryderyka w kategorii Bluesowa Płyta Roku będą towarzyszyć amerykańskiej gwieździe. Ktoś chyba podjął taką decyzję spontanicznie. Oczywiście nie ma co narzekać. W tej samej cenie biletu dodatkowe atrakcje. Dla samego duetu to fajna promocja, choć grać przed kimś takim jak Robert Cray to nie lada wyzwanie.

Robert Cray to przede wszystkim fenomenalny wokalista. Poruszający się sprawnie w obszarach rocka, bluesa, soulu czy gospel artysta ma wspaniałą barwę głosu, w dodatku jest też genialnym gitarzystą. Czego chcieć więcej. Oczywiście Robert Cray wystąpił w towarzystwie znakomitych muzyków Richard Cousins grał na basie, George Sluppick na perkusji i Dover Weinberg na klawiszach. Choć panowie zagrali cały set plus bisy co zajęło w sumie 1,5 godziny, to miałem jednak niedosyt. Może dlatego, że takiej muzyki w takim wykonaniu można słuchać godzinami?.

Właściwie nie da się wyróżnić żadnego utworu, nie ma tak, że coś było lepiej, gorzej zagrane. Wszystko było bezbłędne, perfekcyjne. Warto tu podkreślić dobre nagłośnienie klubu Progresja. Gdybym już musiał coś wskazywać i to bardzo subiektywnie to zapadł mi w głowie cover „Sitting on top of the world”. Takiej wersji jeszcze nie słyszałem i chyba prędko nie usłyszę. No i  utwór na bis „Time Makes Two” jakoś tak poruszył mnie osobiście. No ale o to chodzi w muzyce, o to poruszenie, o dotykanie emocji…Robertowi Crayowi udało się to w moim przypadku, ale sadząc po reakcjach publiczności chyba nie byłem w tym wszystkim sam.

W ogóle byłem pod wrażeniem osobowości artysty. Tej scenicznej. Wydawał się taki spokojny, grzeczny, sympatyczny. Po prostu normalny. No i żartował sporo w przerwie miedzy piosenkami a nawet je wykonując, jak w utworze . Chicken in the Kitchen”. Ciekaw jestem jak było na koncertach w innych miastach,bo choć minęło już kilka dni ciągle jestem pod wrażeniem koncertu w Warszawie.

Dodaj komentarz